Rano wyruszamy w strone Zagrzebia, niestety nie mamy czasu zeby zwiedzic to miasto, pewnie jeszcze kiedys tu wrocimy :)
Do Zagrzebia przedostalysmy sie bardzo szybko i sprawnie z chorwackim kierowca, ktory jak uslyszal, ze jestesmy z Polski zaczal opowiadac nam o tym jak kiedys eskortowal Jana Pawla II, bardzo mily pan i jeszcz nas na koniec zaprosil na kawe. Potem zaczely sie schody...wysiadlysmy przy bramkach na autostradzie, w Riejece wlasnie w takim miejscu zlapalysmy stopa w ciagu kilku minut. Tu nie idzie najlepiej. I nagle pada bardzo nietrafna decyzja zeby isc dalej..
Idziemy z plecakami w pelnym sloncu. Idziemy i idziemy. Nie widac zadnego dogodnego miejsca na lapanie stopa az znalazlysmy sie juz w samym sercu autostrady. Jak wiadomo zlapanie stopa na autostradzie graniczy z cudem ale co mamy zrobic? Probujemy lapapac ale slonce daje nam juz sie we znaki a pozatym nie wiadomo jak to sie stalo ze nie mamy ze soba ani mililitra wody. Czujemy sie fatalnie wiec postanawiamy poszukac sklepu. Znalazlysmy jakies miasteczko graniczace z Zagrzebiem i dotarlysmy do sklepu. Jestesmy wykonczone spragnione i glodne wiec spedzamy pod sklepem prawie 2 godziny jedzac, pijac i odpoczywajac. Robi sie coraz pozniej a my chcemy jeszcze dzisiaj dotrzec do Budapesztu. Wychodzimy wiec znowu na autostrade bo naprawde nie ma innego wyjscia i co tam probujemy szczescia. Zatrzymuje sie w koncu jakis wloch ale podwozi nas tylko ze 3 km i zostawia nas na stacji benzynowej, jest to dla nas ogromne wybawienie. Jest coraz pozniej wiec szanse na dotarcie do Budapesztu maleja. Ze stacji zabiera nas dwoch wegrow, ktorzy zawoza nas bardzo szybko w okolice Balatonu, czyli jestesmy juz na Wegrzech. Tam na stacji benzynowej nieco utykamy. Jest juz grubo po 20 a owa stacja nie cieszy sie duza frekwencja... A na dodatek przyczepia sie do nas dwoch policjantow, ktorzy lamana angielszczyzna pytaja co tu robimy i gdzie chcemy jechac. Mowia ze mozemy sobie lapac stopa ale tylko na stacji, nie wychodzic na autostrade my na to ze ok nie ma problemu ale oni nie daja za wygrana i przez nastepna godzine obserwuja nas niestrudzenie. W koncu zatrzymuje sie dwoch facetow z Budapesztu, ktorzy zawoza nas prawie pod drzwi hostelu, w ktorym chcemy sie zatrzymac. Problem w tym, ze nie mamy nic zarezerwowanego a jest juz 23. Ten hostel juz niestety nieistnieje wiec pytamy ludzi o inny hostel w poblizu. Idziemy do nastepnego ale ze wzgledu na pozna pore nikt nie otwiera drzwi... pojawia sie dreszczyk emocji bo zrobila sie juz prawie 24 a my nie mamy gdzie spac a na dworzec autobusowy jestesmy zbyt zmeczone..
Pytamy ludzi ale nikt nic nie wie az w koncu natrafiamy na milego chlopaka mniej wiecej w naszym wieku. Mowi, ze zaprowadzi nas do hostelu i tak robi. Okazuje sie naprawde sympatycznym...aktorem. Zaprowadza nas do hostelu, ktory jest otwarty i nawet niebardzo drogi wiec jestesmy mu bardzo wdzeczne. A w hostelu nie mniej ciekawie, dostajemy pokoj z argentynskim podroznikiem, ktory nie jest zwyklym podroznikiem, jezdzi po swiecie pracujac jako zongler! A mi sie wydaje ze widzialam go kiedys na ulicy w Barcelonie. Padamy jak kawki po tym bardzo dlugim i meczacym dniu.